Strona główna :: Dodaj do ulubionych :: Ustaw jako stronę startową :: Archiwum
      Menu główne

      Bike Club

      Odznaki kolarskie

      Panel użytkownika

Login:
Hasło:

Aby uzyskać login i hasło skontaktuj się z administratorem serwisu

      Zlot przodowników

      Centralny zlot TK

      Pielgrzymka rower.
      3. Środkowopolski Rajd Rowerowy "Szlakami I Wojny Światowej po Centralnym Łuku Turystycznym". Autor: Tomasz Wieczorkowski
B yło to pustkowie: jakieś krzaki, niskie choiny, pagórki. Przyjęliśmy szyk bojowy, wyznaczyliśmy, kto ma zsiąść z konia, kto ma być koniowodnym, wysłaliśmy zwiadowców i zaczęliśmy czekać. Z wysokości wzniesienia terenu, ukryty wśród drzew, widziałem przed sobą pole na przestrzeni mniej więcej wiorsty. Tu i ówdzie kryły się na nim nasze zasadzki. Były tak dobrze zamaskowane, że większość z nich dostrzegłem dopiero wtedy, kiedy ostrzelawszy nieprzyjaciela, zaczynały się wycofywać. Niemal tuż za nimi pokazywali się Niemcy. W polu mojego widzenia znalazły się trzy kolumny, poruszające się w odległości pięciuset kroków od siebie. Szli zwartymi grupami i śpiewali. Nie była to jakaś określona pieśń, i nawet nie nasze zgodne „uaaa!”, lecz dwie – trzy nuty, wyśpiewywane z jakąś furiacką i posępną energią. Nie od razu zrozumiałem, że śpiewający – są w trupa pijani. Tak dziwny był ich śpiew, że nie zwracałem uwagi ani na huk naszych armat, ani na palbę karabinową, ani na częsty, drobny stukot karabinów maszynowych. To dzikie "a..a..a" zawładnęło moja świadomością. Widziałem tylko, Jak tuż nad głowami wrogów eksplodują obłoczki szrapneli, jak padają pierwsze rzędy, jak następnie zajmują ich miejsce i idą kilka kroków, by też paść i zrobić miejsce następnym. Przypominało to wiosenną powódź – ta sama powolność i nieuchronność.
Lecz oto nadeszła moja kolej, żeby włączyć się do walki. Rozległ się rozkaz: "Padnij... Celownik osiemset... szwadron, ognia", i o niczym już nie myślałem, tylko strzelałem i ładowałem, strzelałem i ładowałem. Jedynie gdzieś tam w głębi świadomości żyła pewność, że wszystko będzie jak trzeba, że w stosownej chwili rozkażą nam iść do ataku albo wsiadać na konie – i tym sposobem przybliżymy oślepiającą radość ostatecznego zwycięstwa.

Nikołaj Gumilow „Notatki kawalerzysty”




100 lat później...

P ojedyncze krople deszczu spadały na szybę samochodu. Telewizyjne prognozy pogody nie zapowiadały opadów, ale oczywiście - pomimo zaawansowanej techniki, satelitów i komputerów – pomyliły się. W te piątkowe popołudnie 19 września 2014 roku szykujemy się do wyjazdu. Bagaże są już na miejscu, rowery zapięte z tyłu, czas wsiadać i jechać. Jest nas trzech: Irek, Boguś i Tomek - wszyscy należymy do Bike Club Kutno i zarazem PTTK O/Kutno. Kilka dni temu zdecydowaliśmy się wziąć udział w 3 Środkowopolskim Rajdzie Rowerowym "Szlakami I Wojny Światowej po Centralnym Łuku Turystycznym". Wysłaliśmy zgłoszenia, opłaciliśmy wpisowe i sukcesywnie szykowaliśmy ekwipunek. Rajd rozpoczyna się za kilkadziesiąt minut na rynku w Łęczycy. Panuje atmosfera oczekiwania i niepewności. Czy wszystko co potrzebne zostało spakowane, czy rower wytrzyma trzydniową trasę, jakie będą warunki noclegowe, co ciekawego planują organizatorzy i wreszcie czy pogoda zupełnie się zepsuje? Ciekaw jestem, czy sto lat temu kawalerzyści walczący w I wojnie światowej, których śladami będziemy podążać mieli podobne rozterki? Oczywiście trudno jest porównywać czas wojny z obecnym, zwłaszcza kiedy jest tak różny cel podróży i skrajnie odmienne ryzyko niewrócenia z wyprawy. Żołnierze zapewne liczyli się z tym, że spotkają się z trudnościami, zarówno natury etycznej – bo przecież idą aby zabijać – jak i egzystencjalnej – gdyż warunki polowe będą ciężkie, a niebezpieczeństwo dosłownie śmiertelne. Oszczędzę więc dalszych porównań i powrócę do głównego wątku.

W Łęczycy na szczęście nie padało, a nawet chwilami pojawiało się słońce. Przed ratuszem zebrała się dość spora grupa rowerzystów, tak na oko około sześćdziesięciu. Rajd odbywa się pod hasłem "Turystyka Łączy Pokolenia", jest także częścią ogólnopolskiej akcji PTTK "Międzypokoleniowa Sztafeta Turystyczna", stąd uczestniczą w nim osoby młode, studenci, osoby w średnim wieku a nawet emeryci. Organizatorzy zadbali o transport bagaży, więc od razu przekazaliśmy nasz ekwipunek i udaliśmy się dokonać niezbędnych formalności związanych z rajdem. Każdy uczestnik otrzymał koszulkę oddychającą z logo Centralnego Łuku Turystycznego oraz pakiet z materiałami promocyjnymi i mapami. Wśród uczestników zauważyłem pokaźną reprezentację z płockiego Beneq Team oraz grupę z Łódzkiego Klubu Turystów Kolarzy PTTK im Henryka Gintera. Wielu z nich miałem okazję już poznać na zlotach przodownickich i rajdach. W takim towarzystwie zapowiada się ciekawa impreza turystyczna. Oby tylko pogoda zbytnio nie dokuczała.

Punktualnie o 15.30 wyruszyliśmy na pierwszy etap rajdu. Zwartą grupą i dość szybkim tempem 22-24km/h pojechaliśmy w kierunku Kadzidłowej, odwiedzając po drodze miejsca pamięci, zbiorowe mogiły, cmentarze, zabytkowe kościoły i inne ciekawe turystycznie obiekty. W miejscach pochówku zapalane były znicze, a turyści kolarze robili sobie pamiątkowe zdjęcia. Mogiły z pierwszej wojny rozsiane są w dość przypadkowych miejscach - miejscach bitew, rozstrzelań - przez co bywają zapomniane i zaniedbane. Pisząc tą relację sam mam problem z określeniem miejscowości, w których się znajdują. Podczas jazdy odnawialiśmy kontakty i zawieraliśmy nowe znajomości, wymienialiśmy doświadczenia i spostrzeżenia. Czas szybko mijał, nie wiadomo kiedy dojechaliśmy do Grabowa. Miejscowość ta słynie ze Święta Palanta, które obchodzone jest co roku we wtorek po Wielkiej Nocy i Dnia Cebulowego pod koniec lata. Zatrzymaliśmy się na skwerze przy pomniku T. Kościuszki. Przewodnik (kol. Janusz) opowiadał o historii Łęczycy, Grabowa, Besiekier, zwyczajach, ciekawostkach i legendach. Co niektórzy próbowali zatrzymać obracającą się kulę, ale próby kończyły się zmoczeniem. Jeśli nie wiecie o co chodzi, zachęcam do odwiedzenia Grabowa – naprawdę warto! W miejscowej szkole zorganizowano obiadokolację. Serwowano pyszną grochówkę, wielu z nas poprosiło o dodatkowe porcje. Komandor rajdu Jacek Ziółkowski – miejscowy działacz turystyczny, organizator wielu wycieczek i imprez - ostrzegał, że będziemy spali w jednym pomieszczeniu, a po grochówce może być "głośno" na sali. Nikt chyba nie wziął jego słów na poważnie, chociaż wszyscy byli ciekawi jak będzie wyglądał nocleg.

T uż po zmroku dotarliśmy do mety etapu, który mieścił się w szkole podstawowej w Kadzidłowej. W piętrowym budynku udostępniono turystom korytarz, pełniący również funkcję sali gimnastycznej, oraz toalety i małą stołówkę. O prysznicu można było jedynie pomarzyć. Organizatorzy zadbali o ciekawy program na wieczór. Bawiliśmy się przy ognisku, były kiełbaski, piwo i śpiew przy akompaniamencie gitary. Niestety rzęsisty deszcz zepsuł zabawę na powietrzu i musieliśmy przenieść się do środka. A w środku... oj działo się działo... Hitem okazała się piosenka "Muchy" ( Link YouTube).
W trakcie zabawy część z nas wzbogaciła się o portret rysowany kredką. Kolega Janusz potrafi w zaskakujący sposób przelać na papier to co dostrzega w człowieku, tworząc wyimaginowany, ale jednak częściowo wierny obraz. Pozowanie do obrazu jest zupełnie czymś innym niż do zdjęcia u fotografa. Czuje się przenikliwy wzrok rysownika, który skanuje okiem i równocześnie "drukuje" dłonią. W trakcie sesji wcale nie trzeba być nieruchomym, wręcz przeciwnie – najlepiej zachowywać się naturalnie, można nawet porozmawiać z artystą. Kto wie, czy za sto lat te rysunki nie będą warte miliony?! Dla każdego z nas już mają wartość bo to nasz wizerunek jest na tych obrazach, a po drugie jest to niecodzienna pamiątka z tej imprezy.

Nocleg w warunkach turystycznych nie należy do najwygodniejszych. Karimata, śpiwór i kawałek podłogi zastępują łóżko. Łazienkę trzeba współdzielić z pozostałymi, i nie ma gdzie się wykąpać. Na szczęście zapewniono nam wrzątek, miejsce na rowery i ciepły kąt. Rajdowicze szybko zasnęli i wcale nie było tak źle, jak wróżyli niektórzy, twierdząc, że po grochówce będzie "zaduch" w sali.

R anek przywitał nas rześką pogodą. Wczorajsze ognisko dogasało unosząc leniwą smugę dymu. Zbiórkę zarządzono na 8.30 ale już po 6.00 zaczęliśmy wstawać. Gdy wszyscy byli już na nogach, podzieliliśmy się na drużyny 4-5 osobowe wymyślając spontaniczne i czasem zaskakujące nazwy np.: "Kaki Lambe", "Benki", "Borsucze stado", "Łódki", "A ja wiem?","Ja się wstydzę". Do naszej trzyosobowej drużyny dołączył Bogumił z Łęczycy i nazwaliśmy się "Kombinacje" od "kombinowanego" kutnowsko-łęczyckiego składu. W ten sposób powstało 11 drużyn.

Poranek spędziliśmy na rywalizacji drużynowej. Na początku odbył się slalom rowerowy połączony z testem zręczności. Należało pokonać wyznaczoną trasę w jak najkrótszym czasie, nie pomijając żadnego z elementów toru przeszkód i dodatkowo nie schodząc z roweru przenieść kubek wody. Konkurencja była trudna, ale walka zaciekła i z poświęceniem. Po slalomie odbył się pokaz gry w Palanta w wykonaniu drużyny Mistrzów Polski z Grabowa. Następnie uczestnicy rywalizowali odbijając piłkę na odległość. Za każdą konkurencję otrzymywało się punkty karne, kto zgromadził ich najmniej miał wygrać klasyfikację ogólną. W międzyczasie odwiedził nas Wójt Grabowa i przywiózł nam w darze... hmm.. jak to powiedzieć nie mówiąc wprost... powiem eufemistycznie: przywiózł nam co-nieco, żebyśmy z pragnienia nie umarli.

S łońce było już wysoko, a koguty dawno przestały już piać, kiedy wyruszyliśmy na drugi etap rajdu. Przez Smardzew i Pieczew dojechaliśmy do Dąbia. Okazało się, że część grupy nam się zgubiła. Winne zamieszania były kozy, które dużym stadem wybiegły na drogę i spowolniły kilkunastu rowerzystów. Nie znam się na zwyczajach tych zwierząt, ale wyglądało to na zaplanowaną i dobrze skoordynowaną akcję dywersyjną. Rogate kopytne zaskoczyły turystów, którzy z wrażenia mało nie pospadali z rowerów. Podczas gdy czoło rajdu oddaliło się nabierając prędkości na zjeździe z niewielkiego pagórka, tyły zostały odcięte i wyhamowane. Teraz wystarczyłby drobny impuls, żeby sprowokować natarcie i rasa ludzka poniosłaby sromotną klęskę w zetknięciu z bydlęcą szarżą. Myślę, że kozi generał dostatecznie upokorzył wędrowców i wspaniałomyślnie zaniechał ostatecznego ataku. Po kilkunastu minutach, gdy wszyscy się odnaleźli, przemieściliśmy się na miejscowy cmentarz ewangelicki, na którym pochowano żołnierzy z I wojny. Chwila zadumy, kilka słów przewodnika, zapalenie zniczy i w drogę. Z Dąbia pojechaliśmy do Chełmna, gdzie znajduje się jedyny w Polsce prywatny cmentarz wojenny. Właściciel działki na której są mogiły, tablica i kamienna rotunda, opiekuje się grobami i zdobywa fundusze na renowację tego miejsca. Zna dobrze historię okolicy przez którą 100 lat temu przebiegała linia frontu i trwały zaciekłe często bratobójcze walki. Patrząc w dół na malowniczą dolinę Neru i przebiegającą przez nią autostradę łatwo można sobie wyobrazić, jak dobrym punktem obronnym było to miejsce.

Po 50 kilometrach trudnej, ale ciekawej trasy dotarliśmy do Uniejowa. Skierowaliśmy się do skansenu, gdzie w jednej z drewnianych stodół krytych strzechą czekał na nas wyborny obiad. Po posiłku przejechaliśmy na miejsce noclegu w szkole. Do naszej dyspozycji była nowoczesna hala sportowa i toalety bez pryszniców. Ku naszej uciesze w rogu sali znajdowało się kilkanaście materaców do ćwiczeń. Zapewne nie tylko ja czułem jeszcze tu i ówdzie dolegliwości po ostatnim noclegu, bo materace rozeszły się migiem! To jeszcze nie był koniec atrakcji przewidzianych na dzisiejszy dzień. Organizatorzy zaprosili nas do skorzystania z kąpieli w uniejowskich termach. Dzięki otrzymanym identyfikatorom mogliśmy bezpłatnie i bez ograniczeń czasowych wejść na teren całego kompleksu. Grzechem byłoby nie skorzystać z takiej możliwości.

Nie chcę tutaj zbytnio reklamować tego ośrodka, ale kilka słów muszę powiedzieć. Kompleks Termalno – Basenowy oferuje gorące kąpiele w leczniczych solankach termalnych. Są tutaj baseny kryte, otwarte oraz zespół odnowy biologicznej. Baseny na zewnątrz połączone są z tymi w środku, przez co funkcjonują przez cały rok niezależnie od pogody. Kompleks oferuje mnóstwo atrakcji dla dzieci: specjalne płytkie baseny z zabawkami, zjeżdżalnie szeroka i rurowa dostarczą dodatkowych niezapomnianych wrażeń. Czas szybko płynie, szybciej niż rwąca rzeka i ta wydobywająca się z biczów wodnych, których kilka znajduje się w Termach. Około 20.00 opuściliśmy kompleks i przeszliśmy na posiłek do skansenu. Obsługa serwowała dania z grila: karkówkę, kiełbasę i kaszankę. Uzupełnieniem menu było miejscowe piwo regionalne i poranny podarunek od wójta. Zabawa rozgorzała na dobre. Przeprowadzono drużynowy konkurs piosenki żołnierskiej, śpiewało jury, a potem śpiewali już wszyscy. Repertuar był bardzo różnorodny, co ślina na język przyniosła. Głośne śpiewy wzmogły czujność Policji, która przyglądała się naszym wokalnym popisom. Na szczęście obyło się bez interwencji, gdyż miejsce w którym imprezowaliśmy oddalone było o około kilometr od zabudowań mieszkalnych. W dobrym towarzystwie czas szybko mija. Nie wiadomo kiedy zrobiło się bardzo późno i trzeba było wracać.

G ęsta mgła zasnuła krętą uliczkę i tylko majaczące w mroku latarnie wyznaczały nam drogę powrotną. Wracając śpiewaliśmy "o le ole ole o leee... nie damy się, nie damy się..." a to z powodu wygranej Polski w Mistrzostwach Świata w piłce siatkowej. Wesoły nastrój udzielał się napotkanym ludziom, którzy chętnie się przyłączali. Nocleg w Uniejowie okazał się wygodniejszy niż poprzedni. Być może to zasługa materaców, a może po prostu byliśmy bardziej zmęczeni i podchmieleni. W każdym bądź razie noc minęła szybko, a ranek znów przywitał nas mgłą...

Z apewne spałbym jeszcze co najmniej godzinę, gdyby nie szelest foliówek, w które mój sąsiad zwijał śpiwór i karimatę. Spojrzałem na zegar – 6.30! Dlaczego on nie śpi jak wszyscy? Siedzi metr ode mnie i z uporem próbuje upakować rulon do zbyt ciasnej folii. Hałas budzi nie tylko mnie. Zwracam mu uwagę – bez skutku. Próbuję jeszcze raz i znowu fiasko. Albo mnie nie słyszy, albo nie rozumie, albo wręcz ignoruje. Jest niedaleko, więc powinien mnie słyszeć. Dalsze rozważania zupełnie wytrącają mnie ze snu. Zaczynam się zastanawiać jaka jest pogoda. Wydaje mi się, że krople deszczu uderzają o blaszany dach hali. Okna znajdują się wysoko więc nie mogę ocenić sytuacji, a wstawać jeszcze mi się nie chce. Prognozy zapowiadały na dzisiaj deszcze i burze. W taką pogodę nieprzyjemnie będzie jechać rowerem. Hałas cichnie, o niczym już nie myślę, zasypiam.

Poranek okazał się bardzo rześki. W nocy zapewne padało, o czym świadczą liczne kałuże. Wszechobecna mgła może wróżyć pogodę albo deszcz. Nie wiadomo jaki ubiór będzie odpowiedni. Czekamy z niecierpliwością na komandora, aby wyruszyć na ostatni etap rajdu. Zaraz po przebudzeniu zastanawiałem się czy głośne zachowanie sąsiada nie było tylko snem, gdyż ten siedział cichutko i popijał gorącą herbatę. Faktem jest, że był spakowany. Około 9.15 wyruszyliśmy wreszcie w trasę. Komandor oświadczył, że przebieg trasy zna tylko on i z perspektywy czasu muszę przyznać mu rację. Kluczyliśmy po drogach i leśnych duktach, co rusz skręcając w prawo lub lewo. Tego dnia nie wyjąłem mapy, ale kolega, który miał kompas co chwilę podawał kierunek jazdy i okazało się, że są momenty, kiedy jedziemy w przeciwnym kierunku niż kilka minut wcześniej. Na szczęście pogoda klarowała się, mgły ustępowały odsłaniając przepiękne krajobrazy. Kto by pomyślał że okolice Łęczycy mogą być tak ciekawe. W Starym Gostkowie zatrzymaliśmy się przy ogromnym głazie upamiętniającym poległych wiek temu żołnierzy. Przewodnik powiedział kilka słów i zachęcił do obejrzenia pałacu w pobliskim parku. Przed pałacem zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia w tym dwa dość nietypowe: samych kobiet i samych mężczyzn. Czyżby nadeszła moda na ideologię gender? Ruszyliśmy w dalszą drogę i nie wiadomo kiedy dojechaliśmy do celu naszej podróży. Od tej strony jeszcze nie wjeżdżałem do Łęczycy, z daleka widać było wieżę zamkową, ale my znaleźliśmy się na tyłach miejskiego cmentarza.

Ludzie musieli być nieźle zdziwieni, kiedy w niedzielne przedpołudnie grupa ludzi w kolorowych strojach kolarskich biegała po cmentarzu zapisując coś na kartkach i robiąc zdjęcia. To zachowanie było skutkiem konkursu, polegającego na spisaniu jak największej ilości polskobrzmiących nazwisk żołnierzy z I wojny światowej spoczywających w kwaterach niemieckich i rosyjskich. Spod cmentarza przejechaliśmy do Szkoły Podstawowej Nr. 3, gdzie poczęstowano nas pysznym dwudaniowym obiadem. Po obiedzie nastąpiło uroczyste zakończenie rajdu, rozstrzygnięcie klasyfikacji generalnej przeprowadzonych konkurencji i wręczenie nagród. Nasza drużyna zajęła piąte miejsce, za które otrzymaliśmy gratulacje i torbę z akcesoriami rowerowymi.

Wszystko co dobre kiedyś się kończy. 3. Środkowopolski Rajd Rowerowy "Szlakami I Wojny Światowej po Centralnym Łuku Turystycznym" szczęśliwie dobiegł do końca. Cel został osiągnięty. Zdobyliśmy mnóstwo nowych informacji o I wojnie światowej i odwiedziliśmy miejsca z nią związane. Upamiętniliśmy krwawe wydarzenia z naszej historii chwilą ciszy i zapalając znicze na grobach poległych żołnierzy. Zawiązaliśmy mnóstwo nowych znajomości, które mam nadzieję, przydadzą się na przyszłych imprezach turystycznych. Przeżyliśmy ciekawe trzy dni, które na długo pozostaną w naszej pamięci.

Wkrótce (może krócej niż za 100 lat) relacja wzbogaci się o zdjęcia.