Strona główna :: Dodaj do ulubionych :: Ustaw jako stronę startową :: Archiwum
      Menu główne

      Bike Club

      Odznaki kolarskie

      Panel użytkownika

Login:
Hasło:

Aby uzyskać login i hasło skontaktuj się z administratorem serwisu

      Zlot przodowników

      Centralny zlot TK

      Pielgrzymka rower.
      Świętojański Rajd Nocny
    To była niezwykła noc. Najkrótsza w roku, księżycowa, zimna. Po upalnej i suchej wiośnie, lato przywitało deszczem, wiatrem i chłodem. Jedni widzą w tym winę Tuska i poprzedniej ekipy rządzącej, inni twierdzą, że to zapowiadana „dobra zmiana”;). Tak czy owak, wygląda na to, że pory roku zamieniły się miejscami i my, zwykli wyborcy, jak zwykle nic nie możemy na to poradzić.

Nie zrażona warunkami polityczno-pogodowymi garstka optymistów z Kutna i Gostynina (których znalazło się aż dziesięciu) postanowiła na przekór przeciwnościom losu odświeżyć słowiańskie zwyczaje nocy świętojańskiej. W tą magiczną noc wszystko mogło się wydarzyć i z tą nadzieją po zachodzie słońca wyruszyli rowerami na poszukiwanie przygody.

Świętojański Rajd Nocny zorganizowany przez Bike Club Kutno rozpoczął się punktualnie o godzinie 21.08, czyli w momencie zachodu słońca. Zazwyczaj ruchliwy i gwarny plac w centrum miasta był już niemal pusty. Powoli rozświetlały się uliczne latarnie i rozbłysła iluminacja ratusza. Ulewa, która przeszła godzinę temu zniechęciła ludzi do wieczornych spacerów, pozostawiła mokry bruk, rosę i wilgotne powietrze. Gdyby nie szum fontanny byłoby zupełnie cicho.

Rowerzyści w kamizelkach odblaskowych, czołówkach i kaskach oraz ich „rumaki” wyposażone w migające przeróżnymi kolorami lampki, wyglądali jak nieziemski obiekt, który wylądował pośród szarzyzny miasta. Ten świetlisty spektakl przetoczył się paradnie ulicą Królewską i dalej w stronę Łąkoszyna. Trasa do samego końca była tajemnicą, podobnie jak miejsce docelowe. Nikt poza prowadzącym nie wiedział dokąd zmierza i kiedy wróci.

Jazda rowerem po zmroku jest dość specyficzna. W sposób ciągły należy kontrolować mały skrawek oświetlonej drogi, uważać na dziury, krawężniki i wszystko co po ulewie mogło znaleźć się się na jezdni. Niektórzy po raz pierwszy jechali w nocy, dopiero co zamontowali swoje oświetlenie i musieli je wyregulować. Księżyc nieśmiało wyglądający zza chmur wspomagał trudy wycieczki, jednak po wjechaniu do lasu strzegocińskiego zrobiło się zupełnie ciemno.

Nocą las wygląda upiornie. Dookoła totalnie nic nie widać, spoglądam w górę na uschnięte czubki drzew przesłaniające niebo. Głuchą ciszę nagle przerywa trzask łamanej gałęzi i czuję jak włosy jeżą się na plecach. Co to było? Zwierzę, człowiek? Zastanawiam się, kogo bardziej bym się bał. Zwierzę może mieć ostre kły, pazury i wściekliznę, ale w odróżnieniu do człowieka nie napada dla zabawy, nie rabuje, nie gwałci, nie znęca się ani nie zabija jeśli nie musi. Dzikie zwierzę raczej stroni od ludzi a pijany lub znarkotyzowany człowiek bywa nieobliczalny. Strach powoli mnie opuszcza, bo dochodzę do wniosku, że dużo bezpieczniej jest w lesie w środku nocy niż np. przy sklepie monopolowym w centrum miasta. (Turysta)

Wycieczka skręciła w jeden z leśnych duktów. Po pewnym czasie na niewielkiej polanie zarządzono postój. Uczestnicy pieszo udali się w miejsce, gdzie rosną paprocie. Brodząc po pas pośród bujnej roślinności, przy świetle latarek wypatrywano legendarnego kwiatu. Trudno jest szukać czegoś, czego nikt nie potrafi opisać. Według przekazów cudowny kwiat zakwita tylko raz w roku w noc świętojańską i bije od niego niezwykły blask. Skoro mowa o blasku, to postanowiono zgasić wszystkie latarki. W tym momencie jedna z uczestniczek krzyknęła, że w gęstwinie pośród drzew coś widać. Wszyscy spojrzeli w to miejsce i stanęli jak wryci. Widać blask...

Dojście do wskazanego miejsca nie było łatwe. Wydawało się, że suche, sterczące gałęzie młodych jodeł i świerków broniły dostępu. Z każdym krokiem droga była coraz bardziej niedostępna, ale blask stawał się wyraźniejszy. Podrapani przez drzewa i pogryzieni przez owady pierwsze osoby dotarły do celu. Pośród dorodnych paproci ukazał się piękny, kwitnący na zółtozielono, bijący niezwykłym blaskiem kwiat.

Pomimo ciemności wydawało mi się, że widzę wybałuszone oczy współtowarzyszy, nachylonych nad cudownym kwiatem rosnącym w gęstwinie. Nikt nie miał wątpliwości, że znaleźliśmy to, o czym głoszą legendy. A więc jednak to prawda... (Turysta)

Komary z całego lasu dowiedziały się gdzie można za zupełną darmochę napić się świeżutkiej krwi. Eskadry krwiopijców nadlatywały jak myśliwce, atakowały bez ostrzeżenia i gdzie popadnie. Ewakuacja z lasu nastąpiła niezwykle sprawnie i ochoczo. W kilka minut rajdowicze znów znaleźli się na asfaltówce prowadzącej do Strzegocina.

Być może z okazji zakończenia roku szkolnego, albo nocy świętojańskiej we wsi Obidówek rozpalono wielkie ognisko, przy którym bawiła się młodzież. Przejeżdżając koło tej imprezy co poniektórzy zapragnęli dołączyć do świętujących, jednak prowadzący pojechał dalej. W ciemnościach szwankowała orientacja w terenie, część rowerzystów straciła rachubę i nie wiedziała gdzie się znajduje. Nagle zarządzono skręt w polną dróżkę i po kilkuset metrach w bladej poświacie księżyca ukazały się dwa ogromne, uschnięte drzewa. Jak się okazało to był cel dzisiejszej wycieczki.

Miejsce okazało się bardzo ciekawe. Rozległe łąki, rzeka Bzura, drewniany mostek i wspomniane wcześniej upiorne drzewa. Na piaszczystym placu przy moście urządzono ognisko. Męska część wycieczki zorganizowała opał, podczas gdy dziewczęta zapaliły świece i z wiankami udały się nad rzekę w wiadomym celu. Wianki nie odpłynęły daleko, gdyż Bzurę w tym miejscu porasta trzcina, tatarak i bączywie. Mężczyźni widząc co się dzieje przybiegli nad wodę, ale żaden nie odważył się do niej wejść i wyłowić kwiecistą aureolę. Czyżby tak bardzo cenili sobie kawalerski stan? No cóż drogie panny – takie mamy czasy...

Temperatura spadła do 12 stopni, ale przy ognisku nie czuć było zimna. Atmosferę podgrzewała turystyczna muzyka sącząca się z głośnika, opowieści o zwyczajach przy watrze, anegdoty i wspomnienia. Upieczono kiełbaski i grzanki nad ogniskiem. Smakowały wybornie. Nikt nie narzekał, że pora na jedzenie jest zbyt późna, a przecież było już dobrze po północy. Blask ognia odbijał się w zadowolonych twarzach uczestników i to było teraz najważniejsze!

Księżyc na dobre rozświetlił okolicę, odsłaniając z mroku połacie łąk i torfowisk. Kto by pomyślał, że w środku pewnej czerwcowej nocy dziesięciorgu śmiałków będzie się chciało przyjechać tu na rowerach? Zamiast leżeć w wygodnym, ciepłym łóżku będą woleli biegać po lesie, szukać legend, puszczać wianki, palić ognisko i śpiewać do księżyca. Na szczęście są jeszcze zwariowani (pozytywnie) ludzie, dla których rutyna dnia codziennego od czasu do czasu musi zostać złamana. Czasem trzeba robić rzeczy dziwne i nienormalne, żeby nie zwariować...

Ognisko dogasało, nieubłaganie zbliżał się czas powrotu. Do pokonania było jeszcze kilkanaście kilometrów. Droga powrotna trochę się dłużyła. Może to zmęczenie a może przejedzenie, bo jechało się wyraźnie ciężej. Z daleka widać było migające lampki wiatraków w Krzyżanowie, sygnalizatory na kominie elektrociepłowni i jasną łunę nad miastem. W Nagodowie okazało się, że cały czas było pod górkę. Ze wzniesienia roztaczał się widok na panoramę rozświetlonego Kutna. Stamtąd już bez wysiłku wycieczka dojechała do Łąkoszyna i dalej ulicą Rychtelskiego i Sienkiewicza do Placu Piłsudskiego. Ratuszowy zegar pokazywał godzinę 2.15.

Noc rzeczywiście okazała się krótka. Godzinę po zakończeniu rajdu zaczęło się rozwidniać. Najważniejsze, że pogoda dopisała, słońce nie raziło w oczy, nie padało, nie było wiatru, a niska temperatura nie była aż tak dokuczliwa. Cieszy fakt, że nikt nie narzekał, że za ciemno, że za późno i w ogóle głupi pomysł. Kto wie, może za rok powtórzymy nocną wyprawę. Dobranoc.




Fot.1 Uczestnicy Świętojańskiego Rajdu Nocnego na miejscu zbiórki przy fontannie na pl. Piłsudskiego w Kutnie. Na zegarze godzina 21.08



Fot.1 Legendarny kwiat paproci odnaleziony w lesie strzegocńskim. Pierwsze i może jedyne na świecie zdjęcie tego cudu natury.



Fot.1 Wianki na rzece. Kawalerowie tylko zerkali na siebie, ale żaden nie odważył się wejść do wody. Nie spieszno im do żeniaczki...



Fot.1 Ognisko z pieczeniem kiełbasek. Środek nocy, dawno po kolacji, ale kiełbaski wszystkim smakowały.